Dziś będzie zupełnie inaczej – rodzinnie, jesiennie i w plenerze 🙂 Za oknami zima, tęskni mi się za cieplejszą porą, więc wyciągam kilka zdjęć z szuflady. Pozują nie modelki tym razem a moje dzieci i małżonka, bez lamp studyjnych i bez studia – musiała wystarczyć tylko jedna blenda.
Zauważyliście już pewnie, że zdecydowanie lepiej czuję się w studiu niż w plenerze – a to głównie za sprawą przewidywalności ustawień; wszystko jest tak, jak sobie zaplanujesz. Światło nie zmienia się chyba że ja je zmienię, ustawione jest tak jak chcę, świeci tam gdzie chcę i jeżeli coś wyjdzie nie tak, to jest to wyłącznie moja wina. Studio zmniejsza problem nieprzewidywalności, przynajmniej w przypadku oświetlenia, do rozsądnego minimum (pozostaje oczywiście niestabilność chińskich lamp błyskowych i ich różna temperatura barwowa, ale na tym etapie rozwoju fotograficznego, na którym się znajduję, jest to do zaakceptowania).
Tym niemniej, czasem kusi mnie, by wyjść w plener. Zdjęcia na zewnątrz likwidują masę ograniczeń – przede wszystkim ograniczeń przestrzennych. Zauważyliście, że większość moich zdjęć to portrety nie szersze niż kadr amerykański (czyli cięcie na wysokości ud)? To nie wynika tylko z mojego zamiłowania do takich zdjęć – w moim „studio” zdjęcia całej sylwetki są technicznie trudne z powodu braku miejsca. Trudno ustawić modelkę tak, by stała odpowiednio daleko od tła a lampy nie wchodziły w kadr. Brakuje mi również odpowiedniego odejścia od tła oraz – jakby tego było mało – wysokości. Na większe studio mnie na razie nie stać i nie przewiduję, by się to szybko zmieniło. Pozostaje zatem robić to co dotychczas – a większe projekty przenosić w plener.
Zaletą zdjęć w plenerze jest również urozmaicenie tła. W studio można oczywiście dzięki różnokolorowym tłom, gradientom światła i filtrom żelowym stworzyć ciekawe tło; jednak takiego tła, jakie daje las jesienią czy np. góry zimą, w studiu stworzyć nie sposób – chyba że za pomocą malowanych teł scenkowych, które są drogie i dla mnie wyglądają kiczowato.
Wyjście w plener ma zalety. I ma co najmniej tyle samo wad.
Po pierwsze, warunki oświetleniowe są nieprzewidywalne. Umawiam moje sesje z wielodniowym wyprzedzeniem. Pracując w plenerze nie miałbym więc pojęcia, czy akurat trafi nam się ostre słońce, szarobure niebo bez jednego przebłysku promieni słonecznych czy rzęsisty deszcz. Oczywiście, możemy pomagać sobie blendami czy plenerowymi lampami, ale wtedy trzeba ten cały majdan zabrać i nosić ze sobą. Dodatkowo, zawsze musimy się liczyć z obecnością potencjalnych gapiów, co utrudnia pracę tak fotografowi, jak i modelce. Biorąc to pod uwagę – nadal preferuję studio. Ale czasem w plener trzeba wyjść.
No i ostatnio wyszedłem – razem z moją rodziną. Właściwie, poszliśmy na spacer, ale ponieważ park był piękny, pogoda wspaniała, a ja miałem aparat, zrobiliśmy sobie małą sesję. Warunki oświetleniowe? Światło zastane. Diagramu tym razem nie będzie 🙂 Przy niektórych zdjęciach pomagaliśmy sobie blendą.
OK, plener to nie moje klimaty, ale wszystkiego trzeba się uczyć. A oto rezultat:
Fajna rodzinka 😉
Ja w tym roku nie miałem czasu na jesienną sesję 😉 Człowiek całe życie zabiegany, heh 😉